Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Alain Robbe-Grillet "Dom schadzek" - Nowe idzie

Okładka książki Dom schadzek 

Dom schadzek

Alain Robbe-Grillet


Tytuł oryginału: La Maison de rendez-vous
Tłumaczenie: Wiera Bieńkowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 198
 
 
Nowa powieść, czyli gatunek literacki, który narodził się w latach 50’ XX wieku we Francji miał być swoistą łaźnią. Obmywszy się z niej z tradycyjnego psychologizmu, czy egzystencjalizmu, które przywarły do literatury niczym brud, powieść miała przerodzić się w powieść obiektywną, zwaną też powieścią fenomenologiczną, kontynuując w ten sposób swój rozwój po latach zastoju. Twórcy nouveau roman podnosili szumne hasła o odnowie gatunku, o zerwaniu z dotychczasową wtórnością, etc. Narzędzia, które miały posłużyć renesansowi wybrano dość oryginalne – głęboki subiektywizm podmiotu lirycznego, towarzyszące mu zaburzenia chronologiczne fabuły, wreszcie rezygnacja z ciągów przyczynowo-skutkowych, zgodnie z którymi jedno wydarzenie jest następstwem uprzedniego. Jeśli połączyć to z mało przejrzystą narracją oraz specyficznymi bohaterami, którzy byli pozbawieni głębszych cech osobowościowych to nietrudno o skojarzenie ze swoistym kolażem, do którego coraz bardziej zaczynała upodabniać się nowa powieść – kompozycja literacka formowana była dość przypadkowo, przy zastosowaniu równie przypadkowych materiałów i tworzywa. Mimo ambitnych zapowiedzi i całkiem pokaźnej ilości interesujących dzieł idea nouveau roman samoczynnie wygasła jeszcze w latach 70’ ubiegłego stulecia. Oczywiście do dziś widnieją po niej ślady – o antypowieści wspomina się na studiach humanistycznych na przedmiotach związanych z historią literatury, istnieje też dość pokaźne grono książek, które pozostawili po sobie w spadku twórcy nouveau roman, do których zalicza się także Alain Robbe-Gillet.

Antypowieść zainteresowała również naszego rodzimego artystę, Stanisława Lema, kojarzonego głównie jako pisarza science fiction. Ale redukowanie działalności literackiej Lema wyłącznie do fantastyki naukowej to działanie tyle krzywdzące, co nieprawdziwe. Polski geniusz zajmował się także filozofią oraz literaturoznawstwem. Dokonując analizy kilku utworów z nurtu nouveau roman, Lem zaproponował bardzo oryginalne podejście, do którego zaprzągł matematykę. Rozumowanie polskiego literata opierało się na fakcie, że dotychczasową rolą powieści było powiadamianie czytelników o zdarzeniach, które zaszły – ich odwzorowanie (lepsze lub gorsze) oraz skomentowanie. Książki stanowiły więc swoistą wiadomość. Antypowieść zamiast transponować rzeczywistość w literacką fikcję, samodzielnie kreowała niezależny układ, autonomiczny system ze znaków. Zatem nouveau roman tak jak matematyczny model*, nie odnosiła się do rzeczywistości, do jej cech, a koncentrowała się na samej sobie, składając się z pewnych znaków oraz reguł definiujących metody ich używania, łączenia, czy przekształcania.

Kolejną powieścią z nurtu nouveau roman, które dane było mi poznać był Dom schadzek autorstwa Alaina Robbe-Gilleta. Utwór powstał w 1965 roku, jest to więc dzieło znacznie późniejsze w stosunku do Gum (1953 rok) oraz Żaluzji (1957 rok). Jednak gdybym wszystkie trzy pozycje miał umiejscawiać na osi, której grot zwrócony byłby w kierunku powieści fenomenologicznej, Dom schadzek znalazłby się pomiędzy Gumami a Żaluzją. Gumy posiadają zdecydowanie najwięcej punktów stycznych z klasyczną powieścią. To historia agenta specjalnego, przybywającego do niewielkiej mieściny, w której gościł już w dzieciństwie, próbującego rozwiązać zagadkę tajemniczej zbrodni. Śledztwo utrudnia fakt, że brakuje ciała ofiary, a sam detektyw z biegiem czasu zaczyna coraz bardziej upodabniać się do rzeczonego mordercy. Pod tym względem Gumy to tradycyjna powieść, do której jednak wpleciono elementy nouveau roman. Fabuła ulega zaciemnieniu – na równych prawach ukazane zostają przez narratora fakty oraz domysły, tak, że w danej chwili nie wiemy, czy mamy do czynienia z projekcją wyobraźni, czy z rzeczywistością. Ponadto całość spięta jest efektowną klamrą – akcja rozpoczyna się w momencie, kiedy zatrzymuje się zacinający się zegarek głównego bohatera (wskazuje godzinę, w której popełniono zbrodnię) i rusza dokładnie 24 godziny później, gdy przestępstwo rzeczywiście zachodzi. Zgoła inaczej prezentuje się Żaluzja, która zdecydowanie bardziej przypomina kolaż niż powieść. To plątanina zdarzeń, czy raczej krótkich scen, odtwarzanych z różnych ujęć, w różnej sekwencji, z której praktycznie niemożliwe jest wyciągnięcie wyraźnego wątku fabularnego. Zamiast obrazu, który jest kompletnie nieczytelny otrzymujemy jego fakturę.

Dom schadzek sytuuje się gdzieś pośrodku. To także utwór posiadający znamiona kryminału. Dochodzi do zabójstwa i trwają poszukiwania winnego. Przedmioty oraz ich drobiazgowy opis przytłaczają akcję, która jest jednak na tyle dynamiczna, że nie zostaje zupełnie zduszona, jak miało to miejsce w przypadku Żaluzji. W Domu schadzek fabuła również jest poszatkowana, ale na większe kawałki, dłuższe sekwencje. Ciekawym zabiegiem Robbe-Gilleta jest swoiste zapętlenie – każda scena wynika płynnie z poprzedniej. Przy czym te same ujęcia są często powtarzane, wraca się do nich, ale ich ponowne wyświetlenie odbywa się z innej perspektywy. Z tego względu czytelnik zauważa nowe szczegóły, o których nie wspominano wcześniej albo następuje umieszczenie tego samego motywu w zupełnie innym kontekście. Poszczególne sceny zlewają się ze sobą, wspomniane płynne przejście często utrudnia, albo wręcz uniemożliwia czytelnikowi zorientowanie się, czy obserwuje on nowy obraz sytuacyjny, czy wciąż tkwi przy tym samym. Dla przykładu na początku razem z narratorem oglądamy wystawę sklepową z manekinem wyobrażającym kobietę, wyprowadzającą psa na spacer. W następnym ujęciu mamy już do czynienia z rzeczywistą kobietą, sunącym zdecydowanym krokiem przez ulicę z wielkim psiskiem. Na chodniku intensywnie pracuje zamiatacz, pod miotłę którego trafia magazyn, na którym widnieje obraz kobiety z psem na spacerze, która przybywa pod kamienicę, z której wychodzi z tajemniczą paczką. Następna perspektywa ujawnia, że dziewczyna z psem znajdują się na scenie teatru, odgrywając rolę w przedstawieniu, itd., itd.

Co jeszcze bardziej intrygujące, powtórzone sceny rzeczywiście charakteryzują się większą ilością detali, ale nierzadko nowy obraz okazuje się sprzeczny z poprzednim. I tak na początku widzimy czerwoną kanapę, później żółtą kanapę, dalej kanapę w żółto-czerwone pasy, itd. Podobna niekonsekwencja, o zgrozo, została użyta przy opisie zdarzeń. Z tego powodu ofiara zostaje zabita na kilka różnych sposobów, przez różnych sprawców (narrator nie omieszka podać motywów, którymi kierował się każdy z nich), w zupełnie innych okolicznościach. Co gorsza, nawet trup nie leży spokojnie, zmieniając swoje ułożenie, nie wiadomo również, kiedy dokładnie miało miejsce przestępstwo, bowiem tak jak i sceneria, zmienia się czas popełnianie zbrodni. Wszystko to wzmaga chaos i mnogość wypadków, które powtarzając się w różnych figurach i kombinacjach, przeplatają się, zazębiają i przenikają.

Zaskakujący jest również minimalizm w kreacji sylwetek bohaterów, w przypadku których nie może być mowy o jakichkolwiek rysach charakterologicznych. Postacie funkcjonują w antypowieści na tych samych prawach co przedmioty, poświęca się dokładnie tyle samo czasu i precyzji w ich opisie, co rzeczom martwym. Z tego względu bardziej sprawiają oni wrażenie tekturowych dekoracji niż realnych postaci. Ta swoista obojętność narracyjna, ostracyzm w prezentacji ludzi przejawia się niechlujnością, brakiem precyzji. Johnson, czy Jonstone, czy coś w tym rodzaju, Lauren zmieniająca imię w kolejnej scenie na Loraine, Marchand ewoluujący w Marchata, oto jak traktowani są bohaterowie. Niejasność wzmagają ponadto narracyjne sztuczki – zamordowany Manneret piszący tekst, który po chwili przeradza się w historię, której akcja rozgrywa się w kolonialnym domu schadzek, a w trakcie przyjęcia goście dyskutują nad świeżo zasłyszaną wiadomością na temat zamordowania itd., itd. Pierwszoosobowa narracja przeradza się chwilami w bezosobową relację, a kilka razy podmiotem snującym całą historię wydaje się sam Johnson, czyli główny podejrzany o zbrodnię. Nazwiska artystów, których rzeźby, obrazy przewijają się w powieści zawsze okazują się nazwiskami któregoś z bohaterów. Dodatkowo często dochodzi do pomieszania przyczyny ze skutkiem i tak dla przykładu raz dowiadujemy się, że Lauren zostaje luksusową prostytutką z powodu samobójczej śmierci narzeczonego Marchanda, innym razem okazuje się, że Marchand odbiera sobie życie, bowiem nie może zdobyć serca Lauren, pensjonariuszki tytułowego domu schadzek.

Utwór to zatem wspaniały model literacki (na pozór matematyczny) misternie skonstruowany z elementów wchodzących ze sobą w różnorakie interakcje, których swoboda przekształceń i operacji zostaje ograniczona pewnymi regułami. Na dobrą sprawę zasady te sprowadzają się do realności, czy możliwości zajścia poszczególnych zdarzeń. W Domu schadzek nie występują żadne zjawiska nadprzyrodzone, fantastyczne, które w wyraźny sposób łamałyby zasady fizyki. Na przykład mężczyzna zakochuje się w młodej prostytutce i pragnąć ją wykupić z luksusowego burdelu rozpoczyna gorączkowe poszukiwania gotówki. W opinii organów ścigania, zdesperowany kochanek posiada więc wystarczający motyw do popełnienia zbrodni na podstarzałym milionerze, którzy zajmuje się udzielaniem pożyczek. Cała historia mogłaby wydarzyć się w naszej rzeczywistości – zachłanna miłość popycha do czynów ostatecznych. Chociaż za sprawą subiektywnego narratora równie prawdopodobne są inne scenariusze, zgodnie z którymi staruszek ginie w innych okolicznościach, z rąk różnych morderców. Zatem osobnik snujący tę osobliwą opowieść w niczym nie pomaga czytelnikowi, wręcz przeciwnie, co rusz zaciemnia obraz, pozbawiając możliwości docieczenia prawdy, która jednak w szerszym kontekście traci jakiekolwiek znaczenie.

Badając nieco uważniej utwór można pokusić się o stwierdzenie, że Robbe-Grillet posłużył się w nim redukcją fenomenologiczną, czyli odrzuceniem wszelakiej maści założeń, teorii, bądź doktryn, które stosowane są przy analizie i postrzeganiu otaczającego nas świata (w tym przypadku świata przedstawionego). Następuje silna koncentracja na zjawiskach samych w sobie, a docieczenie ich sensu opiera się na ich dogłębnym poznaniu, czy zrozumieniu. Chociaż z tego ostatniego francuski twórca wyraźnie się wyłamuje, czy wręcz karykaturyzuje działania poznawcze – przed czytelnikiem stawia tyle możliwych wersji wydarzeń, że nie sposób ocenić, które z nich faktycznie zaszły, czyli są p-r-a-w-d-z-i-w-e. Ale parafrazując słowa jednego z bohaterów, który mówi Nazwisko, wie pan… Co znaczy w ogóle nazwisko?, można by zapytać Prawda, wie pan… Co znaczy w ogóle prawda, szczególnie w kontekście literackiej fikcji?

Dom schadzek można rozpatrywać na jeszcze jednej płaszczyźnie. Akcja utworu rozgrywa się w Hongkongu, który w momencie napisania utworu stanowił własność Korony Brytyjskiej (podobnie ma się rzecz z Żaluzją, gdzie bohaterowie są mieszkańcami jednej z [prawdopodobnie] francuskich kolonii). Lata 50’ oraz 60’ XX wieku to zdecydowanie wzmożenie ruchów dekolonizacyjnych, w Europie przetaczały się wówczas kolejne dyskusje na temat stosunku zachodnich mocarstw do swoich zamorskich posiadłości. Robbe-Grillet nie zajmuje w powieści żadnego wyraźnego stanowiska, nie pojawia się nawet jedno zdanie na ten temat, ale już sam sposób prezentacji życia codziennego w Hongkongu daje do myślenia. Miasto jest raczej zaniedbane, a pośród morza śmiecia wegetuje biedota, którą stanowią tubylcy. Chińczycy zajmują się sprzątaniem ulic, pełnią służbę w hotelach, zasiadają za kierownicami taksówek. Biali żyją w zamkniętych enklawach, w których oddają się wszelakiej maści uciechom. Palarnie opium, bary, wymyślne restauracje. Do tego luksusowe domy schadzek, w których pojawiają się żądni nowych wrażeń klienci – młode kobiety często biorą udział w ocierających się o sadyzm przedstawieniach, pojawiają się plotki o lokalach serwujących dziewczęce mięso, handlarze narkotyków oferują preparaty, po spożyciu których ofiara zupełnie traci świadomość, etc. Widać, że świat białych kojarzony jest głównie ze zgnilizną moralną – tworzą go ludzie przeżarci chciwością oraz najróżniejszymi dewiacjami, które są prawdopodobnie wynikiem metafizycznego znużenia, które w dodatku wzmacnia wiecznie panujący lepki od wilgoci upał.

Reasumując, wizyta w Domu schadzek Robbe-Grilleta okazała się bardzo zajmująca i przyjemna. Towar oferowany przez francuskiego literata to przednia marka, który zapewnia sporo tematów do rozmyślań. Podziwiam również konsekwencję i upór w tworzeniu kolejnych utworów w duchu nouveau roman, które nie są łatwe w odbiorze, a przez to liczba potencjalnych czytelników już z założenia jest raczej skromna. Przy tym do dzieła stanowiącego zaprzeczenie klasycznej powieści przemycono istotne oraz interesujące kwestie, czyniąc to w sposób nie naruszający zasad konstrukcji powieści fenomenologicznej. Wg mnie to sztuka nie lada i za to właśnie chapeau bas panie Robbe-Grillet!

P.S. Tak jak starałem się to ukazać w tekście poświęconym książce Abaddon – Anioł Zagłady autorstwa Sabato, Robbe-Grillet przez wielu uważany był za twórcę buńczucznego, który lubił dawać do zrozumienia, że wyprzedza swoją epokę, w której klasyczne powieści nadal święcą tryumfy. Francuski artysta zdaje się krzyczeć swoją twórczością, że wszystko co piszą inni jest wtórne, powtarzalne, a środki przekazu przestarzałe. Jeśli chodzi o pewność siebie nie inaczej jest także w przypadku wizji Hongkongu, prezentowanej na kartach Domu schadzek, która dla wielu może sprawiać wrażenie zbyt przejaskrawionej, zbyt demonicznej. Dla takich wątpliwców autor ma przygotowane kilka słów już na samym wstępie utworu, który pozwolę sobie przytoczyć:

Jeśli czytelnik, który bywał przejazdem na Dalekim Wschodzie, skłonny byłby sądzić, że opisane tu miejsca nie odpowiadają rzeczywistości, autor, który spędził w tej okolicy większą część życia, radziłby mu wrócić tam i patrzeć lepiej: rzeczy zmieniają się szybko w tamtym klimacie.

Na usta ciśnie się pytanie  jak szybko oraz jak rzeczy wyglądają teraz, niemal 50 lat po napisaniu utworu.

——————
* nie jest to jednak doskonały model matematyczny, o czym możemy przekonać się na podstawie lektury eseju Nowa powieść i matematyka, który znajduje się w książce Filozofia przypadku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)