Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

sobota, 30 sierpnia 2014

"Requiem dla zakonnicy" William Faulkner - Grzeszna córka z hrabstwa Yoknapatawpha

Requiem dla zakonnicy 

William Faulkner

Tytuł oryginału: Requiem for a Nun
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 176




 
 
Fikcyjny autor Silas Flannery, jeden z bohaterów Jeśli zimową nocą podróżny, powołany do życia przez genialnego włoskiego artystę Italo Calvino, zanotował w swoim dzienniku, że „Przed pisarzem, który chce unicestwić samego siebie, aby wyrazić to, co znajduje się poza nim, otwierają się dwie drogi: albo napisze on książkę, a będzie to księga jedyna i wyczerpująca wszystko, albo napisze wszystkie książki, tak by poprzez cząstkowe obrazy dążyć do uchwycenia obrazu całości”. W przypadku twórców wybitnych, których ambicje nie pozwalają poprzestać na płodzeniu kolejnych poczytnych pisadeł, egzystujących w literackim świecie przez kilka chwil, można zauważyć tendencję do brania na warsztat kilku kluczowych, najbardziej intrygujących ich tematów, które eksploatowane są z maniakalnym uporem. Lem bardzo wiele miejsca w swojej twórczości poświęcał zagadnieniu obcości, możliwości wzajemnego porozumienia, Tanizaki po krótkim okresie fascynacji światem Zachodu zagłębił się w badaniu rodzimej kultury, u Nabokowa z kolei można zauważyć stale powracający motyw zaświatowości. Dana kwestia, która stanowi centrum literackich zainteresowań może być prezentowana z różnych perspektyw, z wielu punktów widzenia, które przedstawiane są w kolejnych utworach. Owe tendencje do silnej koncentracji na wąskiej grupie tematów zdecydowanie łatwiej dostrzec, kiedy następne dzieła osadzone są w tym samym świecie przedstawionym, fabuła rozgrywa się w niezmiennym środowisku, tak jak ma to miejsce w przypadku Williama Faulknera, który niestrudzenie eksplorował ludzką naturę, przeprowadzając wiwisekcję psychiki obywateli fikcyjnego hrabstwa Yoknapatawpha.

Willam Faulkner, żyjący w latach 1897 – 1962, to jeden z najpopularniejszych amerykańskich artystów – uznany powieściopisarz, nowelista oraz poeta, a także laureat literackiej nagrody Nobla z 1950 roku. Akcja większości jego dzieł snuje się na Głębokim Południu, ogromnie specyficznym regionie Stanów Zjednoczonych, w legendarnym już hrabstwie Yoknapatawpha. Losy bohaterów ukazywane są w kolejnych ujęciach, w różnych epizodach, które splecione ze sobą składają się na wielką panoramę amerykańskiego społeczeństwa, podlegającego nieustannym zmianom oraz fluktuacjom. O ciągłości powieści serwowanych przez Faulknera przekonałem się za sprawą Requiem dla zakonnicy, dzieła uchodzącego za kontynuację Azylu.

Główną bohaterką utworu jest Temple Drake. Czytelnik miał okazję poznać ją w Azylu jako młodą pannę z majętnej i wpływowej rodziny, która jako studentka renomowanej uczelni, bardziej niż na nauce koncentrowała się na randkowaniu i zdobywaniu kolejnych, adorujących ją męskich serc. Jedną z ofiar schwytanych w jej miłosne sidła był Gowan Stevens, przystojny młody człowiek, dżentelmen lubujący się w nieustannym spożywaniu alkoholu. Requiem dla zakonnicy rozgrywa się 8 lat po wydarzeniach, do których doszło w kryjówce bimbrownika i handlarza whisky, opisanych szczegółowo w Azylu. Temple oraz Gowan są na pozór szczęśliwym małżeństwem – bogaty i zaradny mąż, atrakcyjna małżonka oraz dwójka dzieci: kilkuletni chłopczyk i półroczne niemowlę, o których dbają zatroskani rodzice. Obraz pięknej rodziny zostaje drastycznie zburzony, kiedy czarnoskóra niania Nancy Mannigoe dokonuje morderstwa, dusząc bezbronne niemowlę. Murzynka, której obrońcą jest Gavin Stevens, stryj Gowana, trafia na ławę oskarżonych, ale jej losy zdają się być z góry przesądzone. Karą za bestialską zbrodnię popełnioną na niewinnym dziecku może być wyłącznie śmierć. Na sądowej sali trwa wyczekiwanie na wyrok, nerwy napięte są do granic wytrzymałości, przedstawiciel sprawiedliwości właśnie zamierza zabrać głos, a tymczasem my, czytelnicy, dzięki uprzejmości autora rozpoczynamy przygodę z utworem.

Requiem dla zakonnicy zwraca uwagę ze względu na swoją literacką formę. Dzieło stanowi połączenie powieści oraz dramatu – składa się z trzech aktów, z których każdy poprzedzony jest rozbudowanym preludium. Na introdukcję, utrzymaną w powieściowym tonie, zapoznającą czytelnika ze światem przedstawionym składają się szczegółowe historie budynków, w których rozgrywają się kluczowe wydarzenia. Sąd, biuro gubernatora stanu oraz więzienie charakteryzowane są z pieczołowitą precyzją, przytaczane są ich losy oraz dzieje od momentu ich powstania. Autor stosuje zabieg animizacji budowli, które nabierają cech osób żywych, obdarzonych doskonałą pamięcią – niemych świadków zachodzących nieprzerwanie przemian, bacznie śledzących rozwój zamieszkujących ich istot ludzkich, obserwujących wielkie wzburzenia, afektacje, namiętności, przekonujących się o człowieczej zawiści, małości, chciwości. Kiedy po obfitym wstępie dochodzi do właściwych wydarzeń, stanowiących sedno utworu, książka zmienia formę, przybierając postać dramatu. Taki zabieg pozwala zdynamizować akcję, bowiem dzieło zostaje zredukowane niemal wyłącznie do dialogów, prowadzonych pomiędzy bohaterami. 

Styl, w jakim utrzymane jest Requiem dla zakonnicy to także bardzo interesująca kwestia. Faulkner lubuje się w tworzeniu skomplikowanych, wieloczłonowych konstrukcji słownych. Zdania osiągają gargantuiczne rozmiary, są rozbudowane do granic możliwości – dominują wielokrotnie złożone, nie brakuje w nich także pokaźnych wtrąceń, wplatanych w tekst dzięki nawiasom. Wszechobecna jest hiperbolizacja – monologi głównych bohaterów puchną i rozrastają się do długich tyrad, a tekst poboczny to wręcz cały wachlarz wskazówek i porad. Na didaskalia składają się precyzyjne opisy scenerii, w których dokładnie określono rozlokowanie przedmiotów, rekwizytów i mebli, grę świateł oraz rozkład pomieszczeń. Wiele miejsca poświęcono również takim detalom jak pozycja kurtyny, wystrój sceny czy mimika bohaterów. Z uwagi na tę mnogość i wielkość środków, czytając tekst należy zachować ciągłą koncentrację, ale i ona nie gwarantuje tego, że zdołamy ustrzec się przed zaplątaniem się w tym słownym labiryncie.

Istotnym elementem tej literackiej hybrydy jest także bogata symbolika. Znacząca jest postać głównej bohaterki, która na skutek traumatycznego doświadczenia, jakim niewątpliwie jest śmierć niedawno narodzonego dziecka, musi raz jeszcze zanurzyć się w swojej skażonej piętnem grzechu przeszłości. Poprzez reminiscencje oraz retrospekcje, przed czytelnikiem, na zmianę pojawia się młoda i nierozsądna panna Temple Drake oraz zgorzkniała, cyniczna, agresywna i nieufna pani Gowanowa Stevens. Obie natury jednej osoby zdają się prowadzić ze sobą walkę, chociaż w miarę zagłębiania się w utwór, czytelnik przekonuje się, że istnieje bardzo wiele punktów stycznych, spajających przeszłość z teraźniejszością – okazuje się, że postępowanie pani Gowanowej Stevens w ogromnej mierze determinowane jest przez doświadczenia panny Temple Drake. Natomiast we wstępie do aktu pierwszego, stanowiącego historię powstania miasta Jefferson, stolicy hrabstwa Yoknapatawpha, ciekawie zaprezentowano postać kuriera – jest on wszędobylski, chociaż nigdy nie bierze bezpośredniego udziału w rozgrywających się wydarzeniach, nikomu nie wadzi, choć samą swoją wszechobecnością może drażnić, czy niepokoić; jest on skryty, nieodgadniony, milczący i w pełni świadom, tego co się wokół niego dzieje, bez strachu przemierza dzikie i dziewicze obrzeża cywilizacji, uosabiając niezłomnego ducha oraz potęgę i pewność siebie ciągle młodego państwa amerykańskiego.

Kluczowym wątkiem utworu jest jednak sprawa czarnej morderczyni. Nancy Mannigoe jawi się jako ludzka bestia, które nie potrafi odwdzięczyć się za okazane jej miłosierdzie. Państwo Stevens przyjmują ją jako opiekunkę mimo niechlubnej przeszłości, wbrew palącemu piętnu dziwki, pijaczki i narkomanki. W powszechnej opinii młodzi ludzie podali rękę czarnej kobiecie, wyciągając ją prosto z rynsztoka. W takich okolicznościach śmierć Nancy wydaje się niewielką stratą – miejska społeczność szacownego miasta Jefferson pozbywa się w ten sposób wyrzutka, odpadu, ludzkiego śmiecia, który nie zasługuje na prawo funkcjonowania w ludzkiej zbiorowości. Ale w miarę rozwoju akcji i przybliżania sylwetki Nancy, w umyśle czytelnika zaczynają kwitnąć kolejne pytania. W jakich okolicznościach egzystowała ta kobieta za młodu? W jakim środowisku została wychowana? Kto się nią opiekował, od kogo miała czerpać wzorce, uczyć się moralności? Jak miała wyrosnąć na porządnego człowieka, skoro odkąd tylko nauczyła się mówić, odkąd zaczęła rozumieć i interpretować płynące z otoczenia bodźce i komunikaty, dawano jej do zrozumienia, że jest niczym, a jej żywot jest bezwartościowy, ponieważ jest nierobem, włóczęgą, straconym człowiekiem? Ale od czasu do czasu nawet do takich czarnych miernot uśmiecha się los i daje im sposobność, by zdobyć uczciwą pracę, jaką jest służba w domostwie białego człowieka, tego samego, który kiedyś zniewolił ich przodków, a obecnie brutalnie trzyma kolorowych w pętach ekonomicznej zależności. Postać Nancy staje się jeszcze bardziej tragiczna, w miarę jak historia sunie naprzód, rozwija się, a czytelnik lepiej poznaje zarówno ofiarę – matkę nieutuloną w żalu (ale czy aby na pewno?) oraz bezwzględną (tak?) morderczynię, która zaczyna zyskiwać zaskakująco wiele ludzkich cech. Faulkner świetnie ukazuje jak łatwo jest oceniać innych, ferować wyrokami na podstawie kilku, w dodatku niepełnych, informacji, jak płynnie i naiwnie dopowiadamy sobie to, co niewiadome, uzupełniamy luki bazując na stereotypach i uprzedzeniach. Tymczasem, nierzadko, prezentowane fakty są tylko skorupą, pod którą kotłuje się zupełnie inna rzeczywistość – świat mniej klarowny, mniej zrozumiały, utrzymany nie tylko w biało-czarnej konwencji, w którym nie tkwi żadna wyraźna linia podziału, jasno wskazująca co jest dobrem, a co złem.

Faulkner z ogromną namiętnością zagłębia się w brudne odmęty ludzkiej psychiki, grzebiąc w metafizycznych wnętrznościach niczym wytrawny chirurg, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, który punkt należy nacisnąć, by wywołać określoną reakcję. W ten sposób amerykański autor serwuje ciekawe studium poświęcone zemście, która jest odruchem naturalnym w odpowiedzi na doznane krzywdy. Faulkner uświadamia, że dążenie do odwetu, trud włożony w jego osiągnięcie może dać chwilowe zapomnienie, albo wręcz ukojenie. Ale w momencie jego uzyskania, traci on cały swój blask, okazując się tylko wydmuszką, a nie żadnym zadośćuczynieniem. Równie intrygująco zaprezentowano egzystencję dwójki ludzi, wśród których jedna z osób napiętnowana jest grzechami przeszłości. Wydaje się, że według Faulknera akt przebaczenia dawnych przewinień traci jakikolwiek sens, kiedy jest on nieustannie przypominany, a jego waga ciągle podkreślana. Wdzięczności za raz okazaną łaskę nie można oczekiwać do końca swojego żywota, niezależnie od ciężaru przewinienia.


Wasz Ambrose

16 komentarzy:

  1. Z Faulknera mam za sobą lekturę powieści "Zaścianek" - dobry kawałek prozy, ale nie zwalił mnie z nóg. Z pewnością będę jeszcze czytała tego pisarza, a tytuł, który opisujesz, wydaje się ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dopiero zaczynam moją przygodę z Faulknerem. Oprócz wspomnianej powieści czytałem jedynie "Azyl". W prezentowanym utworze najciekawszy wydaje mi się zabieg połączenia prozy z dramatem - bardzo ciekawie wpływa to na utwór powieści.

      Usuń
  2. Twórczość Faulknera nie jest mi jeszcze dobrze znana. Zawsze powtarzałam sobie, że przeczytam książki jego autorstwa, ale często "coś" stawało mi na przeszkodzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jeszcze do niedawna również zawsze "coś" stawało na przeszkodzie, by zapoznać się z dziełami Faulknera, ale w tym roku przełamałem impas i przyznaję, że jestem bardzo zadowolony z tego powodu. Amerykański pisarz okazuje się bardzo interesującym literatem, który ma sporo do powiedzenia na temat ludzkiej psychiki :)

      Usuń
  3. Hmm, literacka hybryda powiadasz. Tak świetnie o niej napisałeś, że aż za nią piszczę. Te psychologiczne aspekty lektury ciągną mnie do siebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, hybryda, wydaje mi się, że to dobre określenie - dramat przeplata się tutaj z epiką i jest to całkiem zgrabne połączenie. Mam nadzieję, że książka przypadnie Ci do gustu, jeśli zdecydujesz się po nią sięgnąć :)

      Usuń
  4. Sądząc z tego, co właśnie przeczytałem, jest to świetna lektura i wartościowa książka. Kojarzy mi się z niesamowitą powieścią Zabić drozda.
    Cieszę się, że bierzesz na warsztat ambitne dzieła. Ja od jakiegoś czasu wolę lekkie i rozrywkowe, bez pretensji do wielkiej sztuki.
    Przekornie odniosę się tylko do tej grzesznej młodości pani Temple Drake. Chyba nie była taka grzeszna, bo przecież ani seks przedmałżeński, narkotyki ani rock’n’roll nie są grzechem. Przynajmniej w rozumieniu Dekalogu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Zabić drozda" jeszcze nie czytałem, ale książkę mam na uwadze, szczególnie od kiedy opublikowałeś swoją recenzję na jej temat.

      Ha, co do "grzeszności" panny Temple Drake to chodzi rzecz jasna o opinię mieszkańców miasteczka, którzy kierują się własnym dekalogiem, zmieniającym się na potrzeby chwili :)

      Usuń
    2. To ostatnie właśnie miałem na myśli :) Pewne rzeczy są podobne pod każdą szerokością geograficzną i w każdym stuleciu :)

      Usuń
  5. Jakoś tak się zastanawiam, czy wiele lat temu nie czytałam tej książki, bo wydaje mi się jakoś znajoma - chyba, że to sprawia Twoja recenzja. Oprócz tematu "Requiem dla zakonnicy" intryguje mnie sama forma, którą wybrał dla niej Faulkner.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli Ci to pomoże w przypomnieniu sobie, czy miałaś do czynienia z tą powieścią, to wspomnę, że Albert Camus przysposobił ją do wystawienia na teatralnych deskach - w Polsce ten spektakl również się pojawił.

      Usuń
  6. Większość dobrych pisarzy jest sfiksowana na jakimś punkcie i często do tego wraca. Munro np. umieszcza motyw choroby i śmierci matki... Szczerze mówiąc nie czytałam jeszcze Faulknera, ale po Twojej recenzji nabrałam ochoty, by spojrzeć na głębokie Południe jego oczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o coś takiego mi chodziło :) O "fiksacji" pani Munro nie miałem dotychczas pojęcia, ale wynika to z faktu, że jeszcze nie zetknąłem się z jej prozą (chociaż zamierzam zmienić ten stan rzeczy).

      Mam nadzieję, że spojrzenie Faulknera przypadnie Ci do gustu. Mnie wydaje się ono co najmniej interesujące :)

      Usuń
    2. Nie omieszkam poznać:)

      Usuń
  7. Rzadko chyba się zdarza, by twórca tej miary tworzył sequel, więc tym bardziej ciekawe jest, jak sobie z tym poradził. Podoba mi się też zabieg z tworzeniem fikcyjnej społeczności i przeplatanie losów poszczególnych jej członków w kolejnych książkach (Gavina Stevensa pamiętam z "Intruza").

    A szczególnie intrygujący wydaje się ten świat o którym piszesz, że skrywa się pod skorupą faktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że ja również byłem trochę zaskoczony, nie spodziewałem się kontynuacji aż tak wyraźnie nawiązującej do poprzedniej powieści. Chociaż przyznać trzeba, że forma tego utworu jest dość specyficzna oraz oryginalna.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)